Powszechnie uważa się, że podczas II wojny światowej Polacy, jako jedyny okupowany naród, nie stworzyli żadnej kolaboracyjnej z Niemcami jednostki wojskowej. W zasadzie można by było się z tym zgodzić, gdyby nie Schutzmannschafts-Bataillon 202. Pewnie większości z czytelników nazwa ta kompletnie nic nie mówi, ale nie dziwię się, gdyż jednostka ta jest praktycznie zupełnie zapomniana w polskiej historiografii. Dlaczego i czy słusznie?
Zapraszam
do zakupu mojej książki pt. Pancerny Kaukaz. Walki Kampfgruppe von Hake
na linii Nalczyk-Ordżonikidze jesienią 1942 r. Jest to pierwsze w literaturze opracowanie poświęcone temu tematowi i
powstało na bazie oryginalnych niemieckich dokumentów wojennych:
Szczegóły: https://www.dookolarzeszy.pl/2024/07/zapraszam-do-zakupu-mojej-ksiazki-pt.html
Szczegóły: https://www.dookolarzeszy.pl/2024/07/zapraszam-do-zakupu-mojej-ksiazki-pt.html
Formowanie
"Wolne posady! Mężczyźni zdrowi, w wieku od 20 do 30 lat mogą
zgłaszać się do Polskiej Policji pod następującym adresem: ul.
Michałowskiego 8-10"
Był 18 maja 1942 r. kiedy w gazecie "Goniec Krakowski" ukazało się powyższe ogłoszenie. Spowodowane było ono faktem, iż Niemcy postanowili rozpocząć formowanie jednostek policyjnych składających się z mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa w związku z coraz większym problemem partyzantki polskiej i sowieckiej. Jeszcze początkiem maja 1942 r. Polska Policja Pomocnicza w Warszawie dostała rozkaz ze sztabu Ordnungspolizei utworzenia pomocniczych oddziałów policyjnych w GG, który miał składać się z Polaków, także w kadrze dowódczej. Polacy dostali czas do 30 maja 1942 r., aby przesłać Niemcom podania ochotników, najlepiej z przeszkoleniem wojskowym.
Okazało się jednak, że zadanie wcale nie jest takie proste. Początkowo Niemcy rozkazali przeprowadzić akcję werbunkową bez udziału prasy, co skutkowało pojawieniem się... dwóch ochotników. Polscy oficerowie starali się wykręcić od tego przydziału wszelkimi sposobami, przeważnie symulując choroby. Niemcy jednak głupi nie byli i wszelkie wymówki weryfikowali badaniami lekarskimi, gdzie oczywiście orzekano, iż kandydat chory wcale nie jest. Podczas jednego z takich badań zdenerwowany rzekomo "ciężko chory" pacjent próbował zastrzelić lekarza, ale Niemcy jakoś sobie z nim poradzili. W związku z taką sytuacją nie było wyjścia i trzeba było się z prasą przeprosić, a skutki były natychmiastowe, bo już początkiem czerwca 1942 r. zgłosiło się ponad 400 osób, które zostały skierowane do obozu szkoleniowego Waffen-SS (44/SS, Truppenübungsplatz d. Waffen-SS) w Pustkowie pod Dębicą (wieś Brzeźnica, stacja kolejowa Kochanówka). Ich dowódcą został mjr Antoni Ignacy Kowalski z Policji Polskiej, pod nadzorem niemieckiego oficera - Hauptmanna Tschandela, który liczył ze zdaniem Polaka w związku z tym, że ten był wyższy stopniem. Warto dodać, że większość podoficerów była Niemcami lub volksdeutsche, a Polska część kadry składała się z podoficerów i oficerów granatowej policji, a także kilku wciągniętych z obozów jenieckich oficerów Wojska Polskiego. Jak wspomina jeden z członków oddziału: "Batalion ten przeważnie składał się z ludzi młodych, w wieku lat 18–24, których po większej części ścigało Gestapo za różne przekroczenia, jak ucieczka z Baudienstu lub Niemiec, paskarstwo, kradzieże; nie brakło też takich, którzy zgłosili się tu dlatego, że porzucili pracę, z której nie mogli wyżyć i w następstwie groził im wyjazd na przymusowe roboty do Niemiec. Do takich należałem i ja".
Szkolenie w Pustkowie
Okazało się jednak, że zadanie wcale nie jest takie proste. Początkowo Niemcy rozkazali przeprowadzić akcję werbunkową bez udziału prasy, co skutkowało pojawieniem się... dwóch ochotników. Polscy oficerowie starali się wykręcić od tego przydziału wszelkimi sposobami, przeważnie symulując choroby. Niemcy jednak głupi nie byli i wszelkie wymówki weryfikowali badaniami lekarskimi, gdzie oczywiście orzekano, iż kandydat chory wcale nie jest. Podczas jednego z takich badań zdenerwowany rzekomo "ciężko chory" pacjent próbował zastrzelić lekarza, ale Niemcy jakoś sobie z nim poradzili. W związku z taką sytuacją nie było wyjścia i trzeba było się z prasą przeprosić, a skutki były natychmiastowe, bo już początkiem czerwca 1942 r. zgłosiło się ponad 400 osób, które zostały skierowane do obozu szkoleniowego Waffen-SS (44/SS, Truppenübungsplatz d. Waffen-SS) w Pustkowie pod Dębicą (wieś Brzeźnica, stacja kolejowa Kochanówka). Ich dowódcą został mjr Antoni Ignacy Kowalski z Policji Polskiej, pod nadzorem niemieckiego oficera - Hauptmanna Tschandela, który liczył ze zdaniem Polaka w związku z tym, że ten był wyższy stopniem. Warto dodać, że większość podoficerów była Niemcami lub volksdeutsche, a Polska część kadry składała się z podoficerów i oficerów granatowej policji, a także kilku wciągniętych z obozów jenieckich oficerów Wojska Polskiego. Jak wspomina jeden z członków oddziału: "Batalion ten przeważnie składał się z ludzi młodych, w wieku lat 18–24, których po większej części ścigało Gestapo za różne przekroczenia, jak ucieczka z Baudienstu lub Niemiec, paskarstwo, kradzieże; nie brakło też takich, którzy zgłosili się tu dlatego, że porzucili pracę, z której nie mogli wyżyć i w następstwie groził im wyjazd na przymusowe roboty do Niemiec. Do takich należałem i ja".
Polscy ochotnicy w terenów Generalnego Gubernatorstwa w służbie Heer
Źródło: http://images.ioh.pl/artykuly/polacy_psn/2.jpg |
Przybyłych do Pustkowa umundurowano początkowo w mundury estońskie, litewskie lub łotewskie (drelichowe jasnoszare lub sukienne oliwkowe; chociaż zdaniem historyka Wincentego Romanowskiego członkowie batalionu nosili mundury sowieckie) bez odznak, czarne owijacze, trzewiki o gumowych spodach, ciemnoszare furażerki z białym guzikiem na przodzie, płaszcz przefarbowany na kolor ciemnozielony po sowieckich jeńcach, a także wydano Kar98k (oddawane zawsze do magazynu broni po ćwiczeniach) i rozpoczęto półroczne szkolenie policyjne i wojskowe na które składały się:
Oprócz munduru, furażerki, hełmu, karabinu, bagnetu, pasa z ładownicami, koca, chlebaka, namiotu i innego pomniejszego wyposażenia dodatkowego, każdy z Polaków dostawał około 50 zł żołdu miesięcznie. Środkami lokomocji w jednostce były przede wszystkim wozy konne, chociaż dowódca batalionu posiadał samochód osobowy. Po wyczerpujących treningach pod okiem Niemców chętni szybko zorientowali się, że nie będą raczej pilnować bazarów, co potwierdza słowami Józef Urbanek: "Przeszkolenie, jakie otrzymaliśmy, nie miało absolutnie nic wspólnego, co by można stwierdzić, że wchodzi w zakres czynności policji". W sierpniu 1942 r. Polacy zostali wysłani wraz z żołnierzami Waffen-SS w okolice Kolbuszowej koło Rzeszowa, aby przeprowadzić obławę na "grasującą bandę żydowską wraz z partyzantką bolszewicką". Jednak nikogo nie spotkano i po tygodniu Polacy oraz Niemcy wrócili do Pustkowa.
- musztra
- oddawanie honorów
- strzelanie z karabinów ręcznych i maszynowych
- rzuty granatem
- walka na bagnety
- walki w lesie
- walki uliczne
- walki na otwartym terenie
- zdobywanie gniazd karabinów maszynowych
- zdobywanie punktów umocnionych
- terenoznawstwo
- marsze z mapą i kompasem
- okopywanie się w terenie i budowanie umocnień
Oprócz munduru, furażerki, hełmu, karabinu, bagnetu, pasa z ładownicami, koca, chlebaka, namiotu i innego pomniejszego wyposażenia dodatkowego, każdy z Polaków dostawał około 50 zł żołdu miesięcznie. Środkami lokomocji w jednostce były przede wszystkim wozy konne, chociaż dowódca batalionu posiadał samochód osobowy. Po wyczerpujących treningach pod okiem Niemców chętni szybko zorientowali się, że nie będą raczej pilnować bazarów, co potwierdza słowami Józef Urbanek: "Przeszkolenie, jakie otrzymaliśmy, nie miało absolutnie nic wspólnego, co by można stwierdzić, że wchodzi w zakres czynności policji". W sierpniu 1942 r. Polacy zostali wysłani wraz z żołnierzami Waffen-SS w okolice Kolbuszowej koło Rzeszowa, aby przeprowadzić obławę na "grasującą bandę żydowską wraz z partyzantką bolszewicką". Jednak nikogo nie spotkano i po tygodniu Polacy oraz Niemcy wrócili do Pustkowa.
Z już 450 osób sformowano trzy kompanie liniowe (1. Kompanie - kpt. Walery Sauermann, który zastąpił ppor. Grzegorzewskiego, 2. Kompanie - ppor. Jan Nowak, który zastąpił por. Kołodzieja, 3. Kompanie - ppor. Witold Otrębski, który zastąpił kpt. Skorego), składające się z trzech plutonów każda - w tym pluton karabinów maszynowych - (I. Zug, II. Zug, III. Zug), które z kolei dzieliły się na 3 drużyny (1. Gruppe, 2. Gruppe, 3. Gruppe) oraz kompanię sztabową (Stabs-Kompanie). Wszyscy rekruci musieli złożyć następującą przysięgę:
"Jako przynależny do Schutzmannschaft przysięgam być wiernym, dzielnym, posłusznym i moje obowiązki służbowe, szczególnie w walce przeciwko niszczącemu narody bolszewizmowi, sumiennie wykonywać. Dla tej przysięgi jestem gotów moje życie położyć. Tak mi Boże dopomóż".
Jeszcze w okresie szkolenia w Pustkowie zdarzały się pierwsze dezercje oraz bójki z ukraińskimi ochotnikami Waffen-SS. Możliwe jest, iż ta niesubordynacja spowodowała zmianę dowódcy batalionu, którym od sierpnia 1943 r. został mjr Kazimierz Mięsowicz. W październiku 1942 r. nastąpiły kolejne zmiany na szczeblu dowódczym: nadzór nad batalionem przejął awansowany do stopnia majora Walery Sauermann, a 1. Kompanie objął por. Jan Grzegorzak. 15 listopada 1942 r. oficjalnie oddział liczący już ponad 500 osób stał się Schutzmannschafts-Bataillon 202 (202. Pomocniczy Batalion Ochronny; cyfra ta oznaczała fakt sformułowania go w GG). Pod koniec 1942 r. Niemcy odsunęli Polaków od funkcji dowódczych i od tego momentu dowódcą batalionu został dotychczasowy oficer nadzorujący - Hauptmann Weidlich, a kompanii: Oberleutnant Kurt Hoffmann oraz Hauptmann Klisten. Szefem Sztabu był kpt. Zanerman, który zastąpił na tym stanowisku kpt. Skorego.
Na Wschód!
SS-Truppenübungsplatz Heidelager w Pustkowie pod Dębicą; to właśnie tutaj szkolenie przechodzili członkowie Schutzmannschafts-Bataillon 202
Źródło: https://www.ww2aerialreconstudies.com/heidelager.html |
Początkiem 1943 r. szkolenie zostało zakończone i żołnierze - bo raczej policjantami ciężko ich nazwać, choć formalnie nimi byli - dostali tygodniowe urlopy. Po powrocie, 25 stycznia 1943 r., wszystkich wpakowano do pociągów i wysłano na Front Wschodni, czyli tam, gdzie mieli trafić od początku. Ponad 500-osobowy Schutzmannschafts-Bataillon 202, będący w strukturach niemieckiej policji pomocniczej, trafił do Borysowa na Białorusi, stanowiąc zaplecze Heeresgruppe Mitte.
W styczniu 1943 r. na placu apelowym w Borysowie do członków Schutzmannschafts-Bataillon 202 - przebranych w mundury niemieckiej Schutzpolizei - przemówił pewien SS-Brigadeführer. Przypomniał on o wielkiej przyjaźni, jaka łączyła Niemców i Polaków za czasów marszałka Józefa Piłsudskiego dodając, że gdyby nie jego śmierć, to nigdy by do wojny pomiędzy oba narodami nie doszło. SS-Brigadeführer stwierdził, że błędy może popełnić każdy, ale jeszcze nie jest za późno na połączenie sił przeciw Sowietom - do czego właśnie został powołany owy batalion, od którego miała zależeć przyszłość Polski. Po kilku dniach od przemowy Schutzmannschafts-Bataillon 202 w końcu mógł zacząć działania operacyjne, choć niespecjalnie emocjonujące. Początkowo jego członkowie pełnili przede wszystkim funkcje wartownicze, ochraniając wycinkę lasu, linie zaopatrzenia oraz okoliczne obiekty gospodarczo-przemysłowe, linie kolejowe i mosty.
Z biegiem czasu okazało się, że nie wszyscy Polacy są chętni do służby po stronie Niemców i zdarzały się dezercje do partyzantki sowieckiej, z którą mieli walczyć. Sytuację pogarszały protesty Polaków, którzy czuli się oszukani podczas werbunku, a Niemcy zaś nie ufali swoim nowym "sojusznikom" podejrzewając ich o kolaborację z Sowietami. W związku z tym dowództwo postanowiło rozbroić jednostkę, a wśród Polaków zaczęła krążyć pogłoska, że ma przyjechać SS i zabrać ich do obozów koncentracyjnych. Na szczęście tak się nie stało i sytuację udało się w końcu załagodzić. Jak wspomina jeden z żołnierzy: "[...] dowiadujemy się, że partyzanci nie bardzo delikatnie obchodzą się z tymi trzema, którzy przeszli na ich stronę. Żądają od nich wszystkiego, a w pierwszym rzędzie wciągnięcia reszty; nie wypada nam nic innego, jak szukać zgody u Niemców". W związku z tym Polacy wysłali do Niemców delegację, zapewniając ich o swojej lojalności, a odkrycie masowych grobów polskich oficerów w Katyniu przyniosło wzrost nastrojów antysowieckich. Każda z trzech kompanii Schutzmannschafts-Bataillon 202 wysłała delegację, które pojechały w miejsce ekshumacji pod Smoleńskiem. Po powrocie ich członkowie powiedzieli kolegom, co zobaczyli, a Niemcy podsumowali: "Jeżeli nie możecie walczyć z patriotyzmu, to walczcie przynajmniej z bolszewizmem dla swego życia i wolności waszych rodzin". Broń oczywiście Polakom zwrócono.
Przeciw sowieckim partyzantom
Niestety nie znalazłem ani jednego zdjęcia Schutzmannschafts-Bataillon 202, dlatego posłużę się fotografią członków Schutzmannschafts-Bataillon 112, 115 i 118 wykonaną w Mińsku wiosną 1942 r.
Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Schutzmannschaft_Battalion_118#/media/File:Schuma_Battalion_102-115-118_leaders_(Minsk_1942).jpg |
Początkiem kwietnia 1943 r. Schutzmannschafts-Bataillon 202 dostał w końcu poważne zadanie, gdyż wziął udział w Operacji "Lenz-Süd" przeciwko bolszewickim bandom poukrywanym w okolicznych lasach. Polacy zostali włączeni do SS-Sonderkommando Dirlewanger (30 marca 1943 r.) pod dowództwem SS-Sturmbannführera dr. Oskara Dirlewangera, którego nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Batalion z przydzieloną drużyną z Sicherheitsdienst (SD) trafił w okolice wsi Słobódka. Po trzech dniach zaciekłych walk oddział wrócił do Borysowa, gdzie został włączony do SS-Polizei-Regiment 2 w celu kontynuowania działań tym razem w ramach Operacji "Lenz-Nord" na trasie Borysów-Zębin oraz w okolicach mostu w Gajnie. O zaciekłości walk niech świadczy to, że w tych dniach batalion miał około 40 zabitych i rannych.
Aby nieco załagodzić powstałe wcześniej napięcia Polacy z Schutzmannschafts-Bataillon 202 postanowili samodzielnie przeprowadzić dwie antypartyzanckie operacje. Rezultaty były jednak niezadowalające (Polakom nie udało się wytropić żadnego przeciwnika w terenie, gdzie roiło się od sowieckich partyzantów), więc niemieckie dowództwo uznało, że na zapleczu Frontu Wschodniego oddział ten się nie przyda. Jak relacjonował jeden z żołnierzy - Tadeusz Dębicki - "Po kilku dniach zrobiono znowu zbiórkę. Oberleutnant Hoffmann przeczytał nam rozkaz jakiegoś niemieckiego zwierzchnika, że choć Polacy nie chcą walczyć ze swoimi sojusznikami, to chyba jest nam wiadomo o Polakach, którzy są masowo mordowani na Ukrainie, i czy chcemy tych ludzi bronić. Wielu moich kolegów pochodziło właśnie z terenów ukraińskich i dostawali listy, w których opisane były okropności, jakie wyrabiali Ukraińcy z tamtejszymi Polakami. Dlatego na ten projekt większość się zgodziła i teraz mieliśmy walczyć z Ukraińcami".
W obronie Wołynia
Jak widać na poniższym zdjęciu wykonanym w Drohobyczy w latach 1941-1943 - mundur Schutzpolizei różnił się nieco od zwykłego munduru Heer
Źródło: http://www.ww2incolor.com/german/SchupoDrohobycz1.html |
Na Wołyniu rzeczywiście Ukraińcy dokonywali ludobójstwa na polskich mężczyznach, kobietach i dzieciach, dopuszczając się wszelkich możliwych sposobów zadawania bólu oraz odbierania życia, łącznie z paleniem żywcem, obcinaniem piersi, wyrywaniem płodów z brzuchów i wbijaniem noworodków na sztachety. Niestety Polskie Państwo Podziemne nie zrobiło nic, aby ukrócić tego typu poczynania - mimo licznych apeli, które z resztą często lekceważono - gdyż bano się, że jakiekolwiek działania samoobronne mogą zostać odebrane jako kolaboracja z Niemcami, co miało nas niby skompromitować w oczach Sowietów i Anglików.
Jasne jest, że i Niemcy nie palili się do pomocy Polakom, a nawet gdyby chcieli coś zrobić, to nie mieli kim, gdyż skupiano się na obronie większych miast i linii kolejowych. Wezwane do interwencji niemieckie jednostki policyjne zazwyczaj zastawały już spalone polskie wioski i szereg zmasakrowanych trupów. Ktoś w końcu wpadł na pomysł, żeby Polaków bronili rodacy. Z Generalnego Gubernatorstwa sprowadzono oddziały granatowej policji, ale ci - nie wyszkoleni do walk w terenie - nie mogli za wiele zrobić. Wtedy właśnie przypomniano sobie o Schutzmannschafts-Bataillon 202, który bezczynnie czekał na rozkazy gdzieś pod Borysławiem.
3 maja 1943 r. oddział został przetransportowany do Łucka na Wołyniu i naprawdę nie ma się co dziwić, że miejscowa ludność przyjęła ich nader entuzjastycznie. W końcu pojawił się ktoś, kto będzie bronił ich przed Ukraińcami, a sami członkowie Schutzmannschafts-Bataillon 202 mogli wreszcie walczyć za swoją sprawę. Według relacji Zygmunta Sadowskiego: "W Łucku oznajmiono nam, że zostaliśmy przeznaczeni do ochrony ludności polskiej przed mordującymi ją bandami ukraińskimi. Wraz z 30-ma kolegami zostałem przydzielony do miejscowości Zurno, gdzie koncentrowała się ludność polska z wypalonych wokoło wiosek przez bandy. Stanowiliśmy ochronę majątku i gorzelni znajdującej się w tym majątku, a poza tym wyjeżdżaliśmy z ludnością do ich miejsc stałych zamieszkania, aby dać im ochronę i możność zebrania z pola coś do życia, dla siebie i inwentarza. Ludność ta z czasem wyjeżdżała z zagrożonych terenów". Inny żołnierz dodaje: "W Łucku Polacy przyjmują nas wprost z entuzjazmem. Opowiadają nam o terrorze Ukraińców. Opowiadają nam, że Niemcy licznym delegacjom Polaków, skarżących się na Ukraińców, odpowiadają - już cały rok - przyjdą wasi, będą was bronić".
Ukraińska historiografia przedstawia Schutzmannschafts-Bataillon 202 w najgorszym możliwym świetle zarzucając Polakom "nienawiść do wszystkiego, co ukraińskie", co tragicznie odbiło się na miejscowej ludności ukraińskiej. Potwierdza to jeden z najlepszych znawców dziejów UPA - Lew Szankowśkyj:
"polska policja na Wołyniu składała się z elementów [...] które ziały
nienawiścią do wszystkiego co ukraińskie”. Oczywiście wszelkie morderstwa na cywilach powinny być tępione i absolutnie nie pochwalane, lecz warto pamiętać, co żołnierze Schutzmannschafts-Bataillon 202 zastali po przybyciu na Wołyń. Dla przykładu, we wsi Stryłki zostało wymordowanych przez Ukraińców kilkanaście osób, o czym Polaków poinformowała 12-letnia dziewczynka, której udało się uciec. Po przybyciu na miejsce żołnierze nastali makabryczny widok - leżące w kałużach krwi małe dzieci, mężczyźni z oderżniętymi genitaliami oraz kobiety z butelkami lub kamieniami w pochwach. Jak wspomina jeden z członków batalionu: "Oberżnęli im palce, języki, nosy, wbili kołki drewniane w mózg lub szyję. Ustalić liczby pomordowanych nie było sposób". Nie jest to niestety pojedynczy przypadek, a jeden z wielu. Prawie codziennie ze swoich koszar na zamku Czartoryskich w Klewaniu polski oddział wyruszał do płonących wiosek swoich rodaków, konwojując w bezpieczne miejsce tych, którym udało się przetrwać, udzielając im przy tym wszelkiej pomocy.
Masakra polskiej ludności w miejscowości Lipniki na Wołyniu przez UPA (Ukraińska Powstańcza Armia), 26 marca 1943 r.
Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Massacres_of_Poles_in_Volhynia_and_Eastern_Galicia#/media/File:Lipniki_massacre.jpg |
Wracając do powyżej opisanej masakry - gdy ewakuowano około 30 ocalałych Polaków, grupa została zaatakowana przez Ukraińców. Jak wspomina żołnierz Schutzmannschafts-Bataillon 202: "Dojeżdżamy do cmentarza, skąd otrzymujemy gwałtowny ogień z trzech stron. Ukraińcy sieją z samych automatów. Szpica pada na miejscu. Wywiązuje się ciężka walka - gdyż znajdujemy się na gołej i równej drodze - która trwa dwie godziny. Wyrzucamy wszystkie rakiety o pomoc, ale bezskutecznie. Z beznadziejnej sytuacji ratuje nas dopiero [niemiecki] samolot, który przypadkowo zauważył walkę. Lecz nie mamy już rakiet i nie możemy mu wskazać celu. Toteż samolot ten zaczyna rzucać bomby lekkiego kalibru i ostrzeliwać z karabinu maszynowego na ślepo. Dwie bomby padają na tyły naszego taboru i ranią śmiertelnie dwóch naszych furmanów, cywilów. Samolot ten więcej sieje po nas jak po bandytach, którzy są całkiem ukryci, ale sam prestiż robi swoje i Ukraińcy w bezładzie zaczynają uciekać".
Czarne karty historii
Polskie ofiary napaści na majątek Chobułtowa na Wołyniu dokonanej 11 kwietnia 1943 r.
Źródło: https://www.rp.pl/Historia/307109781-Rzez-wolynska-Od-walk-do-ludobojstwa.html |
Jak łatwo się domyślić szybko zabrano się do wymierzenia sprawiedliwości oprawcom, pacyfikując niestety liczne ukraińskie wioski i dostosowując się do zasad przyjętych przez przeciwnika. Bywały przypadki karania śmiercią za nieznajomość języka polskiego. Jak zaznacza Piotr Zychowicz: "Należy jednak podkreślić, że bronią Polaków zawsze była kula, a nigdy siekiera, nóż, widły czy cep". Niemcy mówili: "Nie strzelajcie do ludzi niewinnych, lecz widzicie, że na wsi każdy Ukrainiec jest bandytą, czy kobieta, czy dziecko", co dodatkowo trafiało do serc Polaków. Mówi o tym relacja z magazynu "Krata", gdzie jeden z żołnierzy wspomina: "Pomni słów Leutnanta robimy spustoszenie we wsi. Każdego chłopa ukraińskiego wyprowadzamy i strzelamy. Wracamy z obfitym łupem. Prowadzimy konie, krowy, świnie na furach". Historyk wołyńskiej AK - Wincenty Romanowski - dodaje: "Polska
policja, samodzielnie lub pod dowództwem Niemców, przez kilka miesięcy
sprowadzała do miast zagrożoną lub zrujnowaną materialnie ludność wsi,
zbierała zwłoki po napadach UPA, ochraniała wyprawy po żywność i paszę,
strzegła bezpieczeństwa żniwiarzy i ludzi pracujących przy wykopkach w
1943 r. Brała również udział w wyprawach odwetowych na ukraińskie
wioski, wspierana najczęściej przez formujące się grupy samoobrony.
Czasem były to wyprawy rekwizycyjne lub rabunkowe, konieczne dla
wyżywienia pozbawionych swych gospodarstw polskich rolników. Zwalczano,
niestety, gwałt gwałtem".
Jak można wyczytać z książki "Istorija ukrajinśkoho wijśka" autorstwa wspomnianego wcześniej Lwa Szankowśkyja, Polacy wraz z Niemcami i Uzbekami 14 lipca 1943 r. zamordowali we wsi Malina 624 Czechów i 124 Ukraińców, a wcześniej, 2 lipca 1943 r., we wsi Hubki zabili kilkuset Ukraińców. W książce "Ukrajina i Nimeczczyna u druhij switowij wijni" - autorstwa Włodymyra Kosyka - jest napisane, że autor dotarł do niemieckich raportów z których wynika, że Schutzmannschafts-Bataillon 202 był szczególnie okrutny w działaniach pacyfikacyjnych.
Jak już wspomniałem historiografia ukraińska stawia ten pododdział wyłącznie w świetle negatywnym, co oczywiście nie znaczy, że trzeba wszelkie morderstwa na ludności cywilnej bagatelizować - wręcz przeciwnie - jeżeli są dowody, że Polacy brali w nich udział - należy je z całą stanowczością potępiać. Co więcej, nie tylko Ukraińcy odnosili się negatywnie do działań m.in. Schutzmannschafts-Bataillon 202, gdyż zarówno raporty sowieckie, jak i polskie potwierdzają, że Polacy brali udział w mordowaniu cywilów i - jak się okazuje - nie tylko narodowości ukraińskiej! Żołnierz 27. Wołyńskie Dywizji Piechoty - Leon Karłowicz, wspomina, że Polacy we wsi Zasmyki zabili dwie kobiety i dowódcę miejscowej samoobrony - niejakiego Wróbla, który miał rzekomo współpracować z UPA, choć jak zaznacza Karłowicz, bardziej prawdopodobnym powodem był spór Wróbla z jednym z żołnierzy o nazwisku Kurpias o dziewczynę. Wydarzenie to zdezorientowało część mieszkańców, którzy nie wiedzieli, czy mają ich uważać za sprzymierzeńców, czy wrogów.
Z drugiej strony wielu Polaków z Schutzmannschafts-Bataillon 202 poległo w walce z ukraińskimi nacjonalistami, ale było to lepsze, niż dostanie się do niewoli. Jeńców traktowano nieludzko, wyłupując im oczy, obcinając języki i genitalia czy zdzierając pasy skóry. Mimo to, oddział cały czas mógł liczyć na uzupełnienia, gdyż młodzi Polacy z Wołynia chcieli bronić siebie i swoich rodzin oraz pomścić zamordowanych. Sytuacja ta oczywiście nie umknęła uwadze Niemców, którzy w listopadzie 1943 r. (niektórzy historycy uważają, że jednostka ta powstała już w lipcu 1943 r.) we Włodzimierzu Wołyńskim postanowili sformować kolejną polską jednostkę - Schutzmannschafts-Bataillon 107 - liczącą około 450 miejscowych osób pod dowództwem niemieckiej kadry. Historia tego oddziału jest krótka, bowiem w nocy z 20 na 22 stycznia 1944 r. Polacy stacjonujący w Maciejowie rozbroili swoich "sojuszników" i cały batalion przeszedł do 27. Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej, gdzie ostatecznie został rozdzielony na mniejsze grupy z powodu braku zaufania.
Wracając do Schutzmannschafts-Bataillon 202, to w czasie stacjonowania na zamku w Klewaniu, dochodziło do licznych bójek ze stacjonującym w drugim skrzydle batalionem ukraińskiej policji pomocniczej, potajemnie wspierającym Ukraińską Powstańczą Armię (UPA). Doszło nawet do strzelanin i porwań, ku bezsilności oraz rozpaczy Niemców. Zdecydowaniem wykazał się jedynie dowódca Schutzmannschafts-Bataillon 202 - Hauptmann Weidlich - gdy pewnego dnia Ukraińcy skatowali i uprowadzili czterech Polaków (oraz jednego Niemca, którego pobito za stanięcie w obronie naszego rodaka) po czym zamknęli w piwnicy. Dowódca kompanii udał się do niego wraz z trzema niemieckimi podoficerami z żądaniem wypuszczania swoich żołnierzy. Ukraiński oficer oznajmił, że to on tu dowodzi i kazał im - lekko mówić - sobie pójść. Ten jednak nie dał za wygraną i zadzwonił do swojego dowództwa. Po 15 minutach do wsi przyjechały trzy pojazdy pancerne oraz pododdział Sicherheitsdienst (SD), którym towarzyszył Hauptmann Weidlich. Rozwścieczony Niemiec wpadł do pokoju, gdzie siedział ukraiński dowódca, przystawił mu pistolet do głowy i bił go tak długo, dopóki Ukrainiec nie zrozumiał swojego błędu oraz nie zwolnił Polaków. Tą interwencją Hauptmann Weidlich zyskał sobie duży szacunek u swoich polskich żołnierzy.
Polacy w służbie III Rzeszy stoją nad grobem kolegi, który poległ w walce z Sowietami
Źródło: http://ioh.pl/artykuly/pokaz/polacy-po-stronie-niemcw,1109/ |
Napięcia pomiędzy Polakami a Ukraińcami były na tyle poważne, że tych pierwszych przeniesiono do Torczyna, a następnie do Janowej Doliny i Kostopola, gdzie 21 sierpnia 1943 r.
otrzymał nowy obszar działania obejmujący Kostopol, Janową Dolinę i
Horochów. Wówczas batalion liczył 583 osoby, w tym: 13 oficerów, 20
podoficerów i 550 żołnierzy. W tym czasie dochodziło do takich samych wydarzeń: batalion jednocześnie chronił polskie wsie i pacyfikował ukraińskie.
Pewnego dnia, po wpadnięciu w zasadzkę UPA, dowódca jednej z kompanii oznajmił: "Od dzisiejszego dnia nie znamy litości dla Ukraińców. Obojętne, czy to będzie kobieta, czy dziecko". Jeden z polskich żołnierzy wspomina: "Przyrzekamy mu również to. Od dnia dzisiejszego krwawo znaczymy swe ślady" oraz dodaje: "Wieś Połdłużne zostaje okrążona i spalona, ludność wystrzelana. Złazno - spalona do jednej chałupy. Wieś Stawki, na pół spalona przez nas, zdobywa się na kontratak i zmusza całą naszą kompanię do wycofania się. Wieś Japołoć, miejsce trzykrotnej zasadzki, spalona, kobiety, dzieci wystrzelane. Wypadamy z lasu znienacka na wsie i robimy gruntowne czystki. Silne ognisko bandyckie, wieś Hołowin, również po zasadzce, po części spalona. Palimy w każdej wsi w pierwszym rzędzie młyny i cerkwie, tak że wkrótce w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma nigdzie młyna, ani cerkwi, ani popa, jak również niszczymy kopce - pomniki".
Dochodziło także do dezercji, a kilku żołnierzom udało się nawet wrócić w rodzinne strony lub dołączyć do Armii Krajowej. Według historyka Michała Wenklara, mimo że Polacy służyli w tej jednostce bez przymusu, to niechętnie wykonywali rozkazy i szukali różnych sposobów do ucieczki lub przejścia na stronę AK. Stawia on również pytanie: "Czy straty ludności polskiej na Wołyniu nie byłyby w 1943 r. jeszcze większe, gdyby się tam nie pojawili Polacy w hitlerowskich mundurach?" - niech każdy odpowie sobie sam.
Ostatnie dni
Henryk Slotwiński - dziecięca "maskotka" Schutzmannschafts-Bataillon 202
Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/202_Batalion_Schutzmannschaft#/media/Plik:Henryk_Slotwinski.jpg |
Początkiem października 1943 r. Schutzmannschafts-Bataillon 202 bierze udział w wielkiej akcji wraz z SS i niemiecką policją, obejmującej rejon Sarny-Czartorysk-Kołki. W wyniku braku znaczących sukcesów, batalion wraca do miejsca stacjonowania i do końca roku ma niewiele roboty.
Gdy początkiem stycznia 1944 r. Armia Czerwona weszła na ziemie wołyńskie, Schutzmannschafts-Bataillon 202 ramię w ramię z Niemcami walczył z nowym-starym najeźdźcą. Niestety dla Polaków, Niemcy wycofali się znacznie szybciej i nasi rodacy zostali sami na placu boju, a biorąc pod uwagę olbrzymią przewagę wroga - zostali oczywiście rozbici (w miejscowości Aleksandria pod Równem). Pozostałości z batalionu - 206 żołnierzy (2 oficerów, 4 podoficerów i 200 szeregowych) - ewakuowano w lutym 1944 r. do Lwowa, a następie do Drusenheim pod Stuttgartem no i pojawił się problem, bowiem Niemcy nie za bardzo wiedzieli, co z Polakami zrobić. Jak ustalił historyk Jarosław Gdański, Schutzmannschafts-Bataillon 202 został oficjalnie rozwiązany 8 maja 1944 r. przez samego Reichsführera-SS Heinricha Himmlera, mimo bardzo dobrej opinii najwyższego dowódcy SS i Policji na Ukrainie - SS-Obergruppenführera Hansa Prützmanna. Zgodnie z raportem tego generała SS: "Schutzmannschafts-Bataillon 202 spisywał się dobrze i prowadził ciężkie walki, aż do dużego wyczerpania, co potwierdza fakt, że Polacy otrzymali niemieckie odznaczenia bojowe". Byli żołnierze Schutzmannschafts-Bataillon 202 zostali po rozwiązaniu jednostki przerzuceni do Częstochowy i mimo że część z nich nosiła Krzyże Żelazne - nie skierowano ich do boju. Część zasiliła posterunki granatowej policji, a reszta została przeniesiona do Wehrmachtu w celu pełnienia funkcji pomocniczych. Po wojnie członkowie Schutzmannschafts-Bataillon 202 zostali oskarżeni o służbę w nieprzyjacielskiej armii i skazani na 2 lub 3 lata więzienia. Wyroki były tak niskie, gdyż sądy z reguły brały pod uwagę, że późniejsi członkowie batalionu zgłaszali się do Policji Polskiej, nie widząc, że zostanie ona przekształcona w Schutzmannschafts-Bataillon.
Jeszcze do połowy 1950 r. byłym żołnierzom tego oddziału przyszło "walczyć" z Sowietami, którzy starali się zrekonstruować obsadę jednostki przeprowadzając szereg przesłuchań. Ponoć w archiwach IPN znajduje się sporo ciekawych dokumentów na jej temat. Dla Sowietów żołnierze z Schutzmannschafts-Bataillon 202 byli "paskudnymi sługusami faszystów", co niestety powtarza część obecnych historyków. Decydujący głos co do opinii o tej jednostce powinni mieć Polacy mieszkający na Wołyniu, dla których była ona krótkotrwałym wybawieniem. Ich stosunek do Schutzmannschafts-Bataillon 202 niech odda poniższy opis jednego z żołnierzy odnoszący się pochówku pięciu poległych kompanów z tego batalionu: "Niemcy dołożyli wszelkich starań, aby pogrzeb wypadł uroczyście. Moment przed wyruszeniem konduktu był piękny. Nasi polegli koledzy leżeli na podwyższeniu, tonęli wprost w powodzi kwiatów i wieńców, które ofiarowała wdzięczna do granic ludność Polska. Wokół nich cisnęły się niezliczone tłumy Polaków. Jedni szlochali głośno, drudzy obrzucali ich kwiatami, inni klęczeli w milczeniu i zastygli w modlitwie".
Podsumowując trudno nie zgodzić się ze słowami Piotra Zychowicza: "Wróg narodu Polskiego, Niemcy, przysyłając na Wołyń Schutzmannschafts-Bataillon 202, zrobił więcej dla ratowania tamtejszych Polaków przed ukraińskim ludobójstwem niż Polskie Państwo Podziemne. Żołnierzy tej formacji można i należy potępiać za okrucieństwo wobec ukraińskich kobiet i dzieci. Na pewno nie byli oni jednak zdrajcami. Swój obowiązek wobec rodaków bowiem wykonali".
Jeszcze do połowy 1950 r. byłym żołnierzom tego oddziału przyszło "walczyć" z Sowietami, którzy starali się zrekonstruować obsadę jednostki przeprowadzając szereg przesłuchań. Ponoć w archiwach IPN znajduje się sporo ciekawych dokumentów na jej temat. Dla Sowietów żołnierze z Schutzmannschafts-Bataillon 202 byli "paskudnymi sługusami faszystów", co niestety powtarza część obecnych historyków. Decydujący głos co do opinii o tej jednostce powinni mieć Polacy mieszkający na Wołyniu, dla których była ona krótkotrwałym wybawieniem. Ich stosunek do Schutzmannschafts-Bataillon 202 niech odda poniższy opis jednego z żołnierzy odnoszący się pochówku pięciu poległych kompanów z tego batalionu: "Niemcy dołożyli wszelkich starań, aby pogrzeb wypadł uroczyście. Moment przed wyruszeniem konduktu był piękny. Nasi polegli koledzy leżeli na podwyższeniu, tonęli wprost w powodzi kwiatów i wieńców, które ofiarowała wdzięczna do granic ludność Polska. Wokół nich cisnęły się niezliczone tłumy Polaków. Jedni szlochali głośno, drudzy obrzucali ich kwiatami, inni klęczeli w milczeniu i zastygli w modlitwie".
Podsumowując trudno nie zgodzić się ze słowami Piotra Zychowicza: "Wróg narodu Polskiego, Niemcy, przysyłając na Wołyń Schutzmannschafts-Bataillon 202, zrobił więcej dla ratowania tamtejszych Polaków przed ukraińskim ludobójstwem niż Polskie Państwo Podziemne. Żołnierzy tej formacji można i należy potępiać za okrucieństwo wobec ukraińskich kobiet i dzieci. Na pewno nie byli oni jednak zdrajcami. Swój obowiązek wobec rodaków bowiem wykonali".
Bardzo dziękuję za ten artykuł. Cała strona - kapitalna!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję!
UsuńMocny artykuł, szczególnie, że część mojej rodziny miała nieszczęście przeżyć masakry na Wołyniu. Bardzo się ciesę, że miałem okazję (zupełnie przypadkowo) znaleźć tego bloga! Gdybym miał mieć jedno "zastrzeżenie": bibliografia pod wpisami zawsze byłaby mile widziana. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWarto dodać, że przynajmniej kilkunastu żołnierzy tej jednostki, zdezerterowało od Niemców na Kielecczyźnie latem i jesienią 1944 r. do oddziałów AK. Bardzo dobry i rzeczowy artykuł.
OdpowiedzUsuń